Od dłuższego czasu informacje medialne oraz doświadczenia rynku nieruchomości potwierdzają, iż polskie samorządy wyjątkowo nieprzychylnie podchodzą do stosowania obowiązującej od sierpnia 2018 roku specustawy mieszkaniowej – nazywanej często „lex deweloper”. Jej podstawowym założeniem było znaczące uproszczenie budowania kompleksowych inwestycji mieszkaniowych – a więc zarówno samych mieszkań, czy domów jednorodzinnych, jak i całej infrastruktury potrzebnej do wygodnego funkcjonowania na takim osiedlu: od przystanków komunikacji miejskiej po sklepy i szkoły. Ustawodawca stworzył jednocześnie szerokie możliwości współpracy pomiędzy deweloperami i samorządem – przede wszystkim poprzez dopuszczenie realizacji inwestycji w trybie „lex deweloper” w oparciu o istniejącą już infrastrukturę. Jednak – co ważniejsze – specustawa mieszkaniowa pozwala na modyfikowanie przez samorządy wymagań, których spełnienie jest nieodzowne dla realizacji budowy w tym trybie. Z założenia, rozwiązanie to miało rozszerzyć możliwości inwestycyjne– w praktyce jest wykorzystywane do blokowania stosowania „lex deweloper”.
Brakuje co prawda oficjalnych danych dotyczących tego, w jakim zakresie nowe przepisy są użyteczne. Jednak z informacji zebranych przez „Rzeczpospolitą” wynika, iż dotychczas nie zainicjowano ani jednej budowy w trybie specustawy mieszkaniowej. Po prostu rady gmin nie chcą podejmować uchwał lokalizacyjnych, stanowiących najprostszą ścieżkę skorzystania z rozwiązań „lex deweloper”. Powszechną praktyką jest także zaostrzanie przez samorządy – do granic absurdu – wymagań stawianych tego typu inwestycjom. W związku z tym, ścieżka uzyskania pozwolenia na budowę w nowym trybie okazuje się trudniejsza, niż tradycyjne rozwiązania. Przedstawiciele wielu samorządów tłumaczą swoja postawę obawą o zaburzenie ładu przestrzennego, jednak trzeba pamiętać, że „lex deweloper” nie nakłada obowiązku wyrażania zgody na każdy pomysł dewelopera. W ramach omawianej ustawy spokojnie można zadbać o to, aby inwestycja dobrze wpisała się w panujący ład. To z kolei oznacza, że – niestety – lokalne władze często narzekające na zbyt długie i kosztowne procedury planowania przestrzennego, tracą szansę na bardziej elastyczne prowadzenie polityki przestrzennej, przy udziale przedstawicieli rynku.