Na rynku nieruchomości można zaobserwować niepokojące trendy. Brak rąk do pracy, czy wzrost cen materiałów spowodowały znaczące zwiększenie się kosztów realizacji inwestycji – co stanowi zagrożenie zwłaszcza dla tych przedsiębiorców, którzy zawarli umowy przed 2-3 laty. Niektórzy analitycy wieszczą wręcz możliwości powtórzenia się scenariusza z 2012 roku, kiedy boom inwestycyjny związany ze współorganizowaniem przez Polskę mistrzostw Europy w piłce nożnej oraz kryzys w światowej gospodarce spowodował poważne problemy wielu wykonawców. Jednak czy tego typu obawy są zasadne?

Zmiany uderzające w przedsiębiorców

Jak informuje Puls Biznesu w Polsce spada zainteresowanie kupnem mieszkań oraz gruntów przeznaczanych pod budowę magazynów, biur, centrów handlowych i galerii. W tym ostatnim zakresie inwestorzy decydują się na modernizację istniejących obiektów, gdyż w perspektywie trwającego już ograniczania handlu w niedzielę rentowność prowadzenia wielkopowierzchniowych galerii handlowych może stać pod znakiem zapytania. Oczywiście po kilku miesiącach funkcjonowania zakazu handlu w (jeszcze) niektóre niedziele można pokusić się o pewne wnioski co do jego wpływu na kondycję polskiego handlu, jednak ciągle upłynęło zbyt mało czasu, aby postawić jednoznaczne konkluzje. Tym bardziej, że zakaz ten będzie stopniowo rozszerzany – a sądząc po zapowiedziach polityków także zaostrzany – co może spowodować nieprzewidywalne skutki. I być może właśnie ta nieprzewidywalność, a nie spadek obrotów jest głównym problemem inwestujących w galerie i w nich handlujących? Jednak kłopoty rynku nieruchomości dotyczą także wykonujących inwestycje infrastrukturalne, zwłaszcza zamawiane przez państwo.

A co z zamówieniami publicznymi?

Przywołane na wstępie przykłady są poważnym problemem dla wykonawców, którzy po wygraniu przetargu w innych niż obecnie warunkach rynkowych stają teraz przed koniecznością znalezienia dodatkowych źródeł finansowania inwestycji. W skrajnych przypadkach może okazać się, że bardziej opłacalne jest porzucenie projektu i zapłacenie związanej z tym kary umownej niż dokończenie nierentownego przedsięwzięcia. Oczywiście, jeżeli w samej umowie nie zawarto postanowień waloryzacyjnych pozostaje sięgnięcie po cywilistyczne metody związane z nadzwyczajną zmianą stosunków. Jednak wybierając taką opcję trzeba być gotowym na długi i skomplikowany proces sądowy, którego wyniki wcale nie jest pewny. A to z kolei nie jest dobre wyjście dla inwestora potrzebującego gotówki. W tej perspektywie najlepszym rozwiązaniem jest negocjowanie waloryzacji umowy – jednak to zależy przede wszystkim od woli zamawiającego, a więc podmiotu publicznego. Z informacji medialnych wynika, że rząd dostrzega te problemy, jednak ciągle brak jakichkolwiek propozycji ich rozwiązania. Poza tym należy pamiętać, że zamówienia publiczne realizują nie tylko podmioty państwowe, ale również samorządowe. Te z kolei, w przeważającej części, borykają się z poważnymi trudnościami finansowymi i ogromnym zadłużeniem. Stąd też wszelkie waloryzowanie zawartych umów może nie wchodzić w grę, zwłaszcza wobec planowanego zaostrzenia dyscypliny finansowej jednostek samorządu terytorialnego. Trudno spodziewać się, aby jakikolwiek samorząd był zainteresowany ratowaniem kondycji wykonawcy, w sytuacji, gdy sam ma poważne problemy.

Biorąc to wszystko pod uwagę wydaje się, że czas na kompleksowe rozwiązania zarówno problemów inwestorów prywatnych, jak i tych współpracujących z sektorem publicznym. Wiadomo, że po doświadczeniach 2012 roku rynek jest wyczulony na wszelkie niepokojące sygnały, jednak bez względu na nie najwyższy czas na wprowadzenie w Polsce regulacji gwarantujących większe bezpieczeństwo wykonawcom zamówień publicznych – bez nich sektor państwowy nie będzie przyciągał zainteresowania najlepszych firm.